Kilka dni temu obejrzałem w Teatrze Jaracza w Olsztynie, prezentowany w ramach festiwalu Via Carpatia, dramat Mariusa Ivaškievičiusa pt. „Madagaskar”. Główny bohater, żyjący w okresie międzywojennym, wymyślił sobie, że trzeba Litwinów przenieść na Madagaskar, by w ten sposób uwolnić ich od niechcianych sąsiadów i narodowych traum oraz przywar. Spektakl rewelacyjny pod każdym względem. Przeżywając go, nachodziła mnie myśl, czy my dziś bylibyśmy w stanie porzucić nasze mocarstwowo-trójmorzowo-przedmurzowo-mesjanistyczne mrzonki i zaakceptować taki gorzko-ironiczny obraz naszego narodu.
Temat był oczywiście wielokrotnie poruszany w polskiej sztuce i literaturze, z „Weselem” Wyspiańskiego na czele. Ale nie wzbudził dotychczas zbiorowej zadumy. Nic nie jest w stanie przysłonić naszych bohaterstwa, wyjątkowości, religijności. Nie chcemy zmierzyć się ze złożoną historią, skomplikowanymi charakterami, narodowymi wadami. Prawda wydaje się nam czymś gorszym, przepracowanie urazów i nieszczęść czymś niegodnym, przyznanie się do błędów i ułomności czymś wstydliwym. Może kiedyś... uwierzymy w moc oczyszczającą autoironii, przełkniemy gorzką pigułkę niedoskonałości, przejrzymy się w zwierciadle Historii, staniemy się głusi na podjudzanie tych, którzy swoje wpływy budują na ksenofobii, fałszywie pojmowanymi honorze i godności, powierzchownej wierze, centralizacji oraz segregacji. Zawsze pozostaje poezja, np. fragment z Aleksandra Fredry:
„Niech na nieszczęście do swych gniazd nie wraca,Kto pamięć o nich na chwilę utraca,Kto niebaczny na przykłady,Przynosząc z sobą pozbierane wady,Zbiór tylko cudzych śmieszności nam stawi.”O, jakże wiele jest u nas żurawi!I orzeł dobry; może jeszcze biały!O , był to kiedyś orłem ten orzełek mały!Niejednego on bratka w pokrzywy zagonił,Darł szponem, lecz też często i skrzydłem osłonił.Zacznijmy od sąsiadów. Najpierw długie lata: Kacapy, Pepiki i Szwaby. Teraz jeszcze większa tragedia, bo doszły Słowacja, Ukraina, Białoruś i Litwa. Nie doczekały się wyrazistych określeń, ale wiadomo - pierwsi to ni to ni sio ni owo, a kolejni to po prostu nasze prasłowiańskie ziemie, których podstępnie nas pozbawiono. Notabene tereny dzisiejszej Słowacji na początku XI wieku przez kilka lat również należały do Polski, lecz nadeszli, pożal się Boże, żmijowaci „bratankowie” Węgrzy i zagarnęli nieswoje. Niech teraz judaszowski Orban oddaje Słowację, jak chce naszego poparcia w dezintegracji Unii. W wybranym przez Boga (niedowiarki utrzymują, że przez Lecha) gnieździe pomiędzy Odrą i Bugiem szlachetny biały orzeł długo opierał się zakusom dwugłowych czarnych orłów Rosji i Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, jak na ironię zwanego „świętym”. W końcu uległ, zdradzony przez sąsiadów. Nie pomogło „liberum veto”, nie pomógł uzależniony od carycy król, nie pomogła szlachta równa wojewodzie, ani arystokracja równa królom. Nie pomogli też pańszczyźniani chłopi, bo pewnie nie wiedzieli, w jakim kraju obrabiali pańskie oraz książęce pola i prawdę mówiąc, mało ich to obchodziło. Mieszczaństwo, zwane już gdzie indziej burżuazją, dopiero raczkowało, było w dużej mierze pochodzenia niemieckiego, do pomocy zatem nieskore. I nastąpiły ciemności, rozjaśnione najpierw przez Napoleona, potem przez rodzimych powstańców. Po pierwszej wojnie światowej udało się pozbyć zaborców, ale na krótko. Dwóch z nich nie dało za wygraną i spróbowali jeszcze raz. Szybko się jednak pokłócili i zrobili sobie z nas arenę swoich barbarzyńskich zmagań. Gdy jeden skapitulował, drugi mocno trzymał w braterskim uścisku przez niemal 45 lat. Warto wspomnieć na marginesie, że i u nas w okresie międzywojennej prosperity powstał pomysł, by wykorzystać Madagaskar, czwartą co do wielkości wyspę świata, położoną na oceanie Indyjskim u południowo-wschodnich wybrzeży Afryki. Nie chcieliśmy jednak wysyłać tam samych siebie, a jedynie swoich Żydów. Taki rewolucyjny pomysł na walkę z antysemityzmem, z której nie uleczyła nas nawet ich późniejsza zagłada. Tych, co przeżyli, wysłaliśmy w świat z biletem w jedną stronę w 1968 roku. Dwa lata wcześniej, Bóg raczy wiedzieć jak, hierarchom kościelnym udało się przekonać Gomułkę, że ochrzczenie Mieszka I i jego drużyny to chrzest całej Polski i początek naszej państwowości. Komuniści byli raczej skłonni uważać, że tak naprawdę powstaliśmy dopiero w 1945 roku. No cóż, takie są uroki historii, wielu moich rodaków do dziś poszukuje zarania naszych dziejów już na pierwszych stronicach Biblii. W twórczości Adama Zagajewskiego, zmarłego w tym roku znakomitego poety, znalazłem wiersz pt. „Pamięć”:
Umarłym przynosimyznoszone rzeczyMówimy do nich słowamiw których brakuje literNa grobach sadzimy kwiatyale robimy to zbyt zręczniejakbyśmy się chełpilinaszym dobrym zdrowiemWracając myślimynajlepiej byłobyposyłać umarłym paczkiHistoria nie składa się tylko z wydarzeń. To również pamięć, przechowywana w formie pisemnej oraz ustnej z pokolenia na pokolenie. Niepamięć, czy wypieranie ze wspomnień niechcianych faktów, to okradanie książek z prawdy, a siebie z tożsamości. O niepamięci właśnie jest kolejny ważny film Wojtka Smarzowskiego pt. „Wesele”. Przedstawiony tam obraz współczesnych Polaków nie jest idylliczny, ani młodych, ani starszych. Urządzamy kosztowne uroczystości, na które nas nie stać (zastaw się, a postaw się), wykorzystujemy pracowników (ja pan, oni służba), zdradzamy (moralność jest dobra na papierze), oszukujemy (my sprytni, oni naiwni), źle traktujemy zwierzęta (to przecież istoty bezrozumne) i nienawidzimy obcych (obcy równa się wróg). W tej ustawicznej zabawie i pogoni za bogactwem... zapominamy. O bliskich, o sąsiadach, o wspólnocie, o narodzie, o świecie, a wreszcie o swojej własnej historii. Tej małej, w której uczestniczyliśmy i tej wielkiej, która miała wpływ na nasze życie bez naszego przyzwolenia, a często także naszej świadomości. To jednak nie zwalnia nas z obowiązku, by się jej uczyć, przyczyn oraz skutków. Nie fałszować, nie naginać, nie retuszować, nie wybielać i nie zaczerniać. Dla zdrowia psychicznego. By zaczynać kolejne etapy z czystą kartą. Wszystko, co dobre, ale i co złe, pozostanie za nami. Będzie można do tego sięgnąć, aby się zadziwić, edukować, zasmucić, może nawet przerazić. Lecz pójść wreszcie do przodu. Skończyć ten chocholi taniec z duchami z przeszłości. Pokazać przykładowo świetlane czyny Piłsudskiego, ale też mniej chwalebne, bądź nikczemne. Podobnie innych przywódców, świeckich i kościelnych. I szarych ludzi, którzy z własnej inicjatywy lub podżegani przez tłum dopuszczali się zachowań nieludzkich. Że to zaboli? Ofiary także odczuwały ból. Dobrze, że istnieje jeszcze coś takiego jak kultura i sztuka. One pierwsze, dzięki wpisanej w nie wrażliwości, dostrzegają, że coś jest z nami nie tak, że nadchodzi katastrofa, że trzeba uruchomić myślenie. Film Smarzowskiego już wywołuje dyskusje, powstają liczne recenzje. Czy doprowadzi do katharsis, czy wzbudzi w widzach uczucia trwogi, by oczyścić ich umysły z traum przeszłości? Nie mam tej pewności. Podział jest zbyt głęboki. Jedni będą pod silnym wrażeniem, drudzy uznają „Wesele” za utwór antypolski. Lecz choć na chwilę przywróci nam pamięć. Trzeba będzie w niej zachować i tych, których teraz wysyłamy na Madagaskar, położony w lesie na granicy polsko-białoruskiej.
Wiktor Gomulicki, poeta i prozaik polskiego pozytywizmu, pisał:
Gdy przeszłość straszy, a przyszłość nie nęci,Gdy się pustynią zda życia bezdroże,O jedno tylko błagamy cię, Boże:Gdyś nie dał szczęścia, nie dawaj pamięci!Jerzy Szczudlik